Już od dłuższego czasu miałam problemy ze skórą twarzy. Przebarwienia, trądzik, świecąca się skóra to tylko niektóre z moich dolegliwości. Postanowiłam coś z tym zrobić (poza regularnym czyszczeniem twarzy tonikiem). W internecie zaczęłam poszukiwania na temat zabiegów, z których mogłabym skorzystać. Po krótkim poszukiwaniu do wyboru miałam mikrodermabrazję diamentową lub peeling kawitacyjny. Ze względu na liczne zaskórniaki skóry i nadmiar sebum wybór padł na peeling kawitacyjny. Wyczytałam, że zabieg ten dobrze działa na przebarwienia, zmarszczki (na szczęście nie mam ich jeszcze), szary koloryt skóry, trądzik, skórę zanieczyszczoną oraz skórę niedotlenioną. Poza tym dobrze działa na opuchliznę i obrzęki wokół oczu. Tego właśnie było mi potrzeba. Wybrałam więc salon i omówiłam się na spotkanie.
Wizytę miałam na 13. Wiedząc, że przed zabiegiem moja skóra będzie oczyszczana, tego dnia nie nałożyłam na nic nic. Nawet tuszu do rzęs. Początkowo, kosmetyczka zapytała mnie o kilka ważnych kwestii. Jak się okazało, peelingu kawitacyjnego nie można stosować podczas ciąży, niewydolności krążenia, podczas ogólnego, ciężkiego stanu, nowotworów, stanów gorączkowych, nerwicy, osteoporozy, zapalenia zatok, nadciśnienia tętniczego, niewydolności serca i w przypadku posiadania metalowych implantów w ciele np. rozrusznika serca lub aparatu na zęby. Na szczęście żadne z przeciwwskazań mnie nie dotyczyło i mogłam spokojnie podejść do zabiegu.
Zabieg odbywa się na leżąco. Zostałam przykryta ręcznikiem na tułowiu oraz opaską na włosy. Początkowo kosmetyczka oczyściła mi twarz, a następnie częściowo ją zwilżając zaczęła mnie „peelingować”. Jakie to uczucie? Na początku trochę śmieszne. Czułam jakby po mojej twarzy jeździło coś na kształt golarki (wyłączonego depilatora), a może coś jak koła małego resoraka? Ciężko to opisać, ale w każdym razie nic nie bolało. Za co daję wielki plus! Zabieg trwał około pół godziny podczas której kilkadziesiąt razy na niewielkich częściach mojej twarzy miałam przeprowadzany peeling. Kosmetyczka nie ominęła okolic nosa, miejsca między nosem a ustami czy okolic uszu.
Udało się! Zostałam doszczętnie oczyszczona. Podczas zabiegu dowiedziałam się również jak powinnam dbać o skórę.
Na koniec zaproponowano mi położenie maseczki algowej. Po krótkim namyśle poprosiłam o nią. Maseczkę mogłam mieć nałożoną na całą twarz lub z wyłączeniem oczu. Z leciutką obawą (niepotrzebnie) przystałam na propozycję pierwszą . Po kilku minutach maseczka zastygła i czułam jakby coś gumowego przywierało do mojej twarzy. Było to jednak pozytywne doświadczenia. Po około 20 minutach maska została zdjęta, skóra dokładnie oczyszczona i było po wszystkim.
Efekty? Widać poprawę na skórze. Skóra stała się bardziej jednolita, a czarne zaskórniaki mniej widoczne. Do tego ta gładkość. Do pełnych efektów „jak photoshopie” mojej skórze jeszcze daleko, ale z peelingu na pewno skorzystam jeszcze raz.
Leave a Reply