Tylko ubierz czapkę! – krzyczała za mną zawsze mama, kiedy rano wychodziłem do szkoły. Oczywiście czapka z niewiadomych względów lądowała w plecaku dokładnie w momencie, w którym przestawałem być w zasięgu jej wzroku (o ile faktycznie mnie wzrokiem odprowadzała) tylko po to, by w drodze do szkoły trząść się z zimna. Zresztą takich dziwnych przypadłości jako dziecko miałem więcej, a z pewnością nie byłem odosobniony.
Dlaczego o tym mówię? Zima lada moment rozgości się u nas na dobre, warto zatem sięgnąć do szafy po zestaw przetrwania, który w moim przypadku składa się ze wspomnianej już czapki, kalesonów, grubych skarpet, podkoszulków, wełnianego swetra, rękawiczek, szalika oraz konkretnych butów zimowych. Oprócz tego, już na jesieni, pod ręką zawsze znajdują się tabletki wzmacniające odporność.
Osobiście trudno mi zrozumieć, jak przed paroma laty mogłem funkcjonować bez tych elementarnych dzisiaj przedmiotów. Tym bardziej, że jako nastolatek uwielbiałem nosić szerokie spodnie i koszulki, mroźny wiatr zatem bez trudu dostawał się pod odzież wierzchnią. Wtedy mi to w zupełności nie przeszkadzało, dzisiaj umarłbym natomiast z zimna. Być może ta samokontrola bierze się ze świadomości, że zdrowie ma się tylko jedno – a o tak prozaicznych rzeczach nie myśli się, nie mając nawet 15 lat. Zresztą kiedyś przeziębienie oznaczało możliwość poleniuchowania w domu czy też grania na komputerze przez cały dzień, a dzisiaj są to same kłopoty i męczarnie. Zresztą, umówmy się – marznięcie na przystanku tylko dlatego, że nie ubrało się jednego z elementów garderoby nie jest zbyt przyjemne.
Nawet jadąc autem lubię być ubrany ciepło – szczególnie podczas dużych mrozów, zanim silnik nabierze odpowiedniej temperatury mija trochę czasu. Wystarczająco dużo, żeby przemarznąć do szpiku kości, dlatego też rękawiczki (bo czapka już nie zawsze) towarzyszą mi również podczas podróży samochodem. Dzięki temu jestem zdrów jak ryba.
Leave a Reply